Wiadomość smutna i bardzo nam przykro, że odszedł Mike Mike o oczach w kolorze pomarańczy Ale przeczytajcie sami… Może ktoś kto to przeczyta, uświadomi sobie, że warto walczyć nawet w tak trudnym przypadku, a potem latami cieszyć się towarzystwem cudownego, łagodnego zwierzaka, żyjącego obok nas na jego własnych warunkach.
Wielkie podziękowania dla Elżbieta, dzięki której Mike miał cudowne życie

DZIĘKUJEMY!

 

„Kochani,

Dawno, dawno temu pojawił się w Waszym azylu dymny kocur, lat ok. 5. Mówiliście o nim “Mike o oczach w kolorze pomarańczy”. Oficjalnie na imię daliście mu Mike, ale ja od lat mówiłam do niego Miś, mój kochany Miś.

Po 3 latach pobytu u Was adoptowałam go aby niemłodemu wycofanemu kocurkowi dać “dożywocie”. Adopcja zaczęło się od totalnej katastrofy, ponieważ Mike nie zaakceptował przeprowadzki, oszalał za strachu, co skończyło się podawaniem mu psychotropów i 9 miesiącami oswajania go w klatce pod dyktando behawiorysty. A kiedy klatka nie była już potrzebna, kolejne 1,5 roku zajęło mu przełamanie strachu przed wyjściem z pokoju w którym był oswajany – siadał w progu i patrzył co reszta rezydentów wyrabia, ale do przedpokoju nie wychodził. Kiedy wreszcie się przełamał i przekroczył tę niewidzialną barierę, w pełni dołączył do stada. Wprawdzie dopiero po kilku latach pozwolił pogłaskać się po łebku (inaczej obrywałam łapką z pazurkami) ale żył sobie spokojnie, gdzieś obok nas, łagodny, w pełni akceptowany przez pozostałych rezydentów, bezpieczny, najedzony i bardzo, bardzo przeze mnie kochany. Był kotem “nieobsługiwalnym” ale na szczęście zdrowie mu dopisywało. Stał się też bohaterem artykułu napisanego dla profesjonalnego czasopisma weterynaryjnego w którym analizowane było to jego “klatkowe” oswajanie.

Niestety, czas jest bezlitosny – lata mijały i puchaty pulchny kocurek zmienił się w wychudzone stworzonko, chociaż apetyt mu dopisywał. W ubiegłym roku stracił wzrok, ale nieźle sobie radził. Przeszłam na emeryturę, mam dużo czasu i mogłam przypilnować żeby nie stała mu się krzywda i dostosowywać dom do jego coraz bardziej ograniczonych możliwości. Ostatnio bardzo osłabł, łapki zaczęły mu się plątać, no i przyszedł dzień pożegnania…

Nie wiadomo ile miał lat, ale prawdopodobnie ok. 18. Ze mną spędził ponad 10.

Fizycznie odszedł 21 maja ale na zawsze zostanie ze mną – jego cudownie atłasowe dymne futerko, jego ogromne pomarańczowe oczy, ogromny różowy nos, dwa ogromne dolne kły, jedyne od lat ocalałe zęby, zabawnie wystające z pyszczka, jego łagodność. No i wspomnienia jak próbowałam go oswajać, jak cieszyłam się z każdego jego postępu, z nawiązywania przez niego kontaktów z innymi rezydentami. W ostatnich tygodniach życia, ku mojemu zdumieniu, zaczął się do mnie przytulać i drzemać wtulony we mnie. Może w ten sposób zaczął się ze mną żegnać?
Lata spędzone z nim to było naprawdę niezwykłe doświadczenie…

A jeśli ktoś pamięta jeszcze Willa z ogonkiem połamanym w dwóch miejscach (ten ze zdjęcia z Mikusiem; mieszkał u wolontariuszki w Katowicach) to niech wie, że ma się dobrze, chociaż dopadła go cukrzyca. Dostaje insulinę, jest zadbanym, wielkim kocurem. Ciągle ma etykietkę “cykora”, ale jak się przytula to jest co głaskać!!
On przyjechał do nas razem z Mikiem, chociaż chyba było na odwrót – negocjując adopcję Willa usłyszałam od Waszej wolontariuszki pytanie czy nie dałabym domu Mikowi, bo gasł pomału w kociarni, ja zgodziłam się i przyjechali do mnie razem.

Bardzo serdecznie pozdrawiam Was wszystkich,

Ela W.”