Ostatnio największym naszym problemem jest brak miejsca. Bardzo trudno przychodzi nam odmowa pomocy, bo przecież nie po to działamy, żeby odmawiać. Jednak popaść w długi i problemy zdrowotne zwierząt jest najłatwiej. Dlatego od lat działamy na przepracowanych standardach, żeby kotom, które już do nas trafiły zapewnić dobrą opiekę i bezpieczeństwo. Nie jest to łatwe, gdy jesteśmy zmuszeni przyjmować kolejne koty, a adopcje idą znacznie wolniej niż oczekująca liczba kotów w potrzebie. Tak więc, żeby pomóc łamiemy nasze zasady i przeprowadzamy adopcje np. prosto z lecznicy do której trafiły koty lub z rąk karmicielek. I musimy uderzyć się w piersi, bo to się po prostu nie udaje. Co nagle to po diable.
Ostatnio wróciły do nas z adopcji dwa koty. Rudy Ragnar i Miluś.
O rudym już pisaliśmy. Nie będziemy do tego wracać. Jedynie co nam przychodzi do głowy to zmiana zapytania w ankiecie adopcyjnej. Pytamy o alergie w rodzinie adoptującej kota, a powinniśmy pytać, czy były robione testy, bo widać ludzie dość lakonicznie podchodzą do tego problemu. Charakterek Ragnara też nam daje do myślenia. Z kociarnianymi rezydentami nawiązał kontakt błyskawicznie. Szaleństwom i gonitwom nie ma końca. Kot, który rzadko kiedy schodzi na ziemie, bo jego pasją są wysokości. Jest bardzo skoczny i na pewno trzeba zabezpieczyć wszystko co może spaść. TV tez😈 Nie jest to typ jedynaka. Musi mieć kogoś do towarzystwa z kim będzie mógł spożytkować swoją energię. Ragnara czekają jeszcze badania kontrolne, bo miał anemię. Jeśli wszystko wróciło do normy, to zostanie zaszczepiony i będzie gotowy do adopcji.
O Milusiu też już wiemy więcej. Przede wszystkim to, że stan jego zdrowia nie jest idealny. Podwyższone parametry krwi (leukocyty, limfocyty, eozynofile i amylaza) wskazują, że coś w jego organizmie się dzieje i trzeba diagnostykę rozszerzyć.
Z pewnością wiedzielibyśmy to wszystko, gdyby koty od razu trafiły do nas.
Na razie obydwa koty zostają pod naszą opieką dopóki dokładnie nie poznamy ich stanu zdrowia i charakterów. Tylko wtedy będziemy wiedzieli jakiego domu potrzebują. Nie narazimy ich na kolejny stres związany z nieudaną adopcją. Kolejne doświadczenie, które utwierdza nas, że od wypracowanych zasad nie możemy odstępować, bo frycowe za to płaci zwierzak.
Tym samy ogłaszamy, że nie przyjmujemy żadnych zwierząt dopóki w naszym Kocięstwie i w naszych domach tymczasowych nie zrobi się luźniej.
Pomagać możemy jedynie w miarę naszych możliwości, całego świata nie uratujemy, ale te koty, które dostały u nas szansę nie mogą jej tracić.
I po raz kolejny powtórzymy, bo wciąż zbyt wiele osób zrzuca odpowiedzialność na fundację. Nie jesteśmy pogotowiem ratunkowym, nie jesteśmy schroniskiem, które podpisuje umowy z gminami. Fundacja to osoby prywatne-wolontariusze, które zrzeszyły się, żeby łatwiej było pomagać napotkanym na swojej drodze zwierzakom. Takie same osoby, jak Wy! Mamy pracę zawodową, mamy rodziny a nasza doba trwa tylko 24h.
Wasze możliwości pomocy, bywają wielokrotnie większe niż nasze. Opieka nad jednym znalezionym kotem, robienie mu ogłoszeń, udostępnianie na grupach i na forach tematycznych, robienie wizyt p/adopcyjnych, jeżdżenie do weterynarza, to nie jest skomplikowane zadanie. Komplikuje się kiedy tych zwierząt jest duuużo więcej. Nigdy nie odmawiamy pomocy weterynaryjnej dla potrzebującego zwierzaka. Nigdy nie odmawiamy kastracji kotom wolno żyjącym. Tylko zabezpieczcie tego zwierzaka, dajcie mu kącik w swoim domu, zajmijcie się łapaniem kotów wolno żyjących na swoich podwórkach. Telefon do fundacji, to trochę za mało.